Testing times

Pocztówka znad Tamizy 20/2005

Futbol, tenis, wyścigi konne, polo, rugby, krykiet należą (mocno i naturalnie) i do general knowledge i do British way of life. Potop idiomów, powiedzeń, przysłów, gier słownych, metafor odwołujących się do sportów, rywalizacji, ich styków z biznesem, socialising i marketingiem – zmusza do główkowania, czym-to mógł opalizować tytulik w gazecie albo wtręt w rozmowie. A każdy dzień przynosi nowe skojarzenia w języku bez porównania najbardziej wynalazczym, wolatylnym i nierewerencyjnym.

Powrócić do futbolu było łatwo: półtorej dekady od fantastycznego relaksu, jaki upokorzonej stanem wojennym Polsce zafundowali Boniek, Młynarczyk, Buncol, Smolarek. Głębiej – Srebrna Drużyna Taty (i Kazimierza Górskiego). Wszystko wryte idealnie w pamięć – pozostaje nadrobić późniejsze braki (o Hajto, Matysku, Citko i Juskowiaku usłyszałam od wnuka pracodawczyni)… i nauczyć się soccera wyspiarskiego – wystarczy od 1966. Reszta na bieżąco i obowiązkowo – nawet gdyby się robiło równocześnie badania terenowe na Marsie.

Szczodre zrządzenia losu zawiodły mnie w 1993 na Wimbledon pań (Steffi Graff contra ktoś-tam) i – o niespodzianko! – na finały Euro 96 (Niemcy – Czechy; Old Wembley, Królowa…). Plus Bayern u siebie w 2000. Z powyższymi credentials potrafię ujść za pasjonatkę (w porywach – znawczynię) piłki nożnej i – w mniejszym stopniu – tenisa.

Lecz sport na Wyspie na tym się nie kończy. Golfa (jako coś więcej, niż przebywanie na świeżym powietrzu w snobistycznym towarzystwie) ‘przyjęłam do wiadomości’ z nastaniem ery Tigera Woodsa i – jednocześnie – moich intensywnych podróży po UK. Golf courses spotyka się w najbardziej odległych i spektakularnych zakątkach. Dwa nieprawdopodobne widziałam w Kornwalii: dość wąski pasek na wysokim i pochyłym klifie przy Ścieżce Atlantyckiej oraz pod St Ives, nieopodal tamtejszego Tate (zatoka z jednej, brunatno-zielony – a w dole szmaragdowy – ’kocioł-fiord’ z drugiej strony). Trzecia lokata należy się stromemu zboczu w Lewes, West Sussex z widokiem zamku.
Jeśli golfiści potrzebują takiego ‘dramatic scenery’ – coś musi być na rzeczy i w samym sporcie…

Polo ‘nie kumam’ ostentacyjnie – z antypatii dla następcy tronu. Szybko się zorientowawszy, że w zasadzie używa się jednej (prostej i ogranej) wordplay z nim związanej.

Rugby – okropnie a-estetyczną grę – przyswoiłam i natychmiast zapomniałam po ubiegłorocznym zwycięstwie Anglii nad Francją. Podobno ważnym i triumfalistycznie swiętowanym.

Ale krykiet – ileż ja się namęczyłam wkuwając reguły przed egzaminami! Przerwa w niedzielnym rowerowaniu wypadała najczęściej w pobliżu jakiegoś cricket ground, by obserwować biało (ciepło i pancernie) odzianych gentlemenów kultywujących quintessentially British sport. Łaska zrozumienia nie zlała się wraz z pracą (five times a week, 20 months) w bezpośrednim sąsiedztwie Mekki angielskiego krykieta – Lord’s Circket Ground (St John’s Wood). Ani poprzez tęskne wejrzenia na Medynę – Oval (tu 02.05.97 Mr Major pamiętnie i publicznie przebolewał porażkę wyborczą). Niby (już) potrafię wyrecytować utytułowane reprezentacje , wydarzenia czy tok gry – empatii wciąż brak…

I przyszła kryska na matyska. Tego lata Flintoff is a new Beckham, cricket is sexy again, and England cricket team are new Australia.
O horrorze! – to już nie dość, że rzeczona ‘gra’ wypiera wszelkie interesujące programy z BBC-R4 i BBC-5Live!… Jeszcze mam czytać opinie, czaić nazwiska, kojarzyć batting’n’bowling przynajmniej na tyle, by wiedzieć, o czym ludzie do mnie mówią! Testy trwają całymi dniami (stawką zdobycie – po raz pierwszy od 18 lat – trofeum zwanego Ashes); poświęca się im kilometry kolumn.
Po zaskoczeniu, radości, dumie nastał czas na ‘cnotę (=wierność kibica) nagrodzoną’ . The reward to jeszcze nie spełniony (a już niemal-skonsumowany) triumf nad krykietową potęgą – Australią. Z innymi filistynami prowokujemy wessanych, że najciekawsze są: iście bizantyński system punktacji, stroje tudzież choreografia. Równie ‘atrakcyjne’ – ostatnie okołokrykietowe dowcipy: Prince Charles is asked ‘Do you bat, Your Highness?’ ‘No, but Camilla Parker Bowles’
W sumie można by uznać krykiet za Okopy Św Trójcy in 21st century Britain. Lecz i niektóre ‘wrogie elementy’ krykiet rozumieją i uprawiają.
Wszyscy pełni nadziei, że popularność gentleman’s game skusi młodych do podjęcia treningów.

Testing times nastały dla Michaela Owena (utknął w Realu Madryt w charakterze piątego napastnika a powinien grać w roku mistrzostw, nie siedzieć na ławce).
Symetrycznie niezasłużona injustice spotyka Jerzego Dudka – na tyle ‘krzycząca’ , że napisało o niej (wreszcie) parę tytułów.
Dla tutejszej lekkiej atletyki Helsinki byłyby największym flopem w historii… gdyby nie złoto niezłomnej maratonki Pauli Radcliffe.

Czas próby również dla brytyjskich tatusiów: upowszechnienie się testów DNA sprawiło, że sprawdzają coraz powszechniej ojcostwo biologiczne swych dzieci. A wątpliwości i obawy bywają uzasadnione: co dwudziesty piąty ojciec opiekuje się ‘nie-swoimi’ pociechami nie wiedząc o tym. To efekt uprawiania dyscypliny zwanej playing away: dawniej raczej męskiej, ostatnio jednak zawojowanej (bez – jak widać – baczenia na konsekwencje) przez zwolenniczki równouprawnienia. Psychologowie i inni councellors radzą, by w przypadku wytestowania ekstrawaganckich genów nie popadać w panikę: młode pokolenie ma być przede wszystkim kochane. I mieć ciekawe geny. Ergo – ducha sportowego do rywalizacji i innych (pod)bojów.
So, Rule Britannia!

©BM 12Aug05

Dodaj komentarz